Georgialiki - Katarzyna Pakosińska
Zanim zacznę o samej książce, napiszę kilka słów o tym, dlaczego zdecydowałam się ją przeczytać. Od wielu już lat marzyłam o tym, aby wybrać się do Gruzji. Na jednym z międzynarodowych spotkań młodzieży dotyczącym stereotypów wschodu i zachodu, miałam okazję poznać niesamowitych ludzi z tego kraju i zobaczyć kawałeczek ich kultury.
Katarzynę Pakosińską kojarzyłam wcześniej z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Mój tata uwielbia jej śmiech (i nogi też, jak sądzę). Nigdy jednak specjalnie się nią nie interesowałam. Po raz pierwszy o jej więzi z Gruzją przeczytałam przed samą podróżą w książce Gaumardżos Anny Dziewitt-Meller i Marcina Mellera.
A spotkanie na lotnisku w nocy w Tbilisi tylko przesądziło kwestię, że chciałam jej opowieść o tym kraju. Na swój lot o 3 w nocy do Wilna przez Tallin ze stolicy Gruzji jechaliśmy z samego Batumi od 18tej. Już na wstępie maszrutka miała dwie godziny spóźnienia, bo mieliśmy wyjechać o 16tej. To nie dziwi jakoś szczególnie, bo Gruzini nie przywiązują wagi do punktualności. Jakieś 150 km przed Tbilisi nasz pojazd zaczął wykazywać oznaki awarii. 20 kilometrów przed Gori silnik odmówił całkowicie posłuszeństwa. Staliśmy pośrodku niczego w całkowitych ciemnościach z dość dziwnymi Gruzinami (bardzo nietypowi jak na obywateli tego kraju, małomówni i mało sympatyczni). Tylko dzięki pomocy poznanej w mieście Stalina Svietlanie dostaliśmy się na lotnisko w Tbilisi.
Aż szkoda nie wspomnieć, że nasz lot okazał się odwołany już kilka dni wcześniej, o czym dowiedzieliśmy się na miejscu i zapowiadała się piękna noc w stolicy, z perspektywą przedłużonego pobytu. I w takich wspaniałych humorach o godzinie 3 w nocy, siedząc na twardych krzesełkach w dużej przechodniej sali przed odprawą celną, czekając na wieści czy uda się nas wcisnąć na lot o 7 do Wilna przez Rygę, spotkaliśmy panią Kasię. Ujęła mnie, a raczej powaliła na kolana swoim pięknym, radosnym uśmiechem i pogodnym nastawieniem. Rozdawała te uśmiechy na brawo i lewo i od razu człowiekowi się lżej na duszy zrobiło. To przesądziło.
Teraz chyba czas w końcu napisać kilka słów o samej książce Georgaliki. Książka pakosińsko-gruzińska. Przede wszystkim jest bardzo ładnie wydana, w twardej granatowej okładce, a mimo to cena przystępna, bo 39,90, wydawnictwa Pascal. Całość podzielona jest na dwie części. W pierwszej autorka opisuje swoje podróże po Gruzji wraz z ekipą Gruzinów, z którymi kręciła Tańczącą z Gruzją. Barwnie opisuje charaktery swoich towarzyszy, jak również napotkanych ludzi i piękne krajobrazy. Na początku bardzo przeszkadzało mi ciągłe wtrącanie anegdotek. Ciężko się przez to czytało, później przyzwyczaiłam się do chaotycznego nieco stylu Pani Pakosińskiej. Dzięki niej wróciłam wspomnieniami w wiele miejsc, które udało mi się odwiedzić. Wywołała też u mnie niedosyt Gruzji – tak dużo tajemniczych miejscowości zostało do zobaczenia.
Druga część to tzw. Supra czyli biesiada gruzińska. Bardzo specyficzna i z pewnymi tradycjami. Suprę prowadzi zwykle „tamada” , często najstarszy i najbardziej poważany biesiadnik, który ma do tego mocną głowę. To on pilnuje porządku oraz wyznacza osoby do wygłaszania toastów. A toasty w Gruzji, to nie zwykłe „Na zdrowie!”, a często długa przemowa dotycząca boga, ojczyzny, przyjaźni. Nie można się napić bez wzniesionego toastu. Ta część jest lekko fikcyjna, bo supra, o której pisze Pani Pakosińska nigdy nie miała miejsca. Ale nie o to tutaj chodzi, bardziej o przedstawienie różnych poglądów Gruzinów na różne sprawy. Często padają stereotypowe stwierdzenia, a czasami zaskakują nowoczesnością i powiewem zachodu. Jedno, co ich łączy to ogromna serdeczność i przyjacielskie nastawienie do świata i ludzi, o czym zresztą też dyskutują zawzięcie.
Lektura Georgialików wzbudziła we mnie niesamowitą potrzebę zobaczenia znajomych i Gruzji ponownie. Nie wiem, jakie emocje wywołuje wśród czytelników, którzy nigdy w tym kraju nie byli, ale ja chcę po lekturze znowu na Kaukaz, w przepiękne góry i wśród sympatycznych ludzi!
A ja słyszałam że Pani Pakosińska troszku tu plagiacik popełniła....
OdpowiedzUsuńUsłyszałam o tym niedawno. Już po tym, jak umieściłam wpis. Pisałam też o tym plagacie na fanpage'u bloga. Jednak jakiś niesmak pozostaje, bo nie chce mi się wierzyć, że przy tym całym sztabie ludzi z wydawnictwa, nikt nie podpowiedział, że ściągnięte wpisy powinny być oznaczone przypisem.
Usuń