Książka dzieciństwa - Tomek w krainie kangurów i Dzieci z Bullerbyn
Książka dzieciństwa to cykl wpisów gościnnych, do którego zaprosiłam innych blogerów. Być może część z nich znacie, być może to będzie okazja, aby poznać nowe, interesujące blogi.Dzisiaj o swojej lekturze z dzieciństwa opowie Klaudyna z Kreatywa.net. Zapraszam!
Do „Przygód Tomka” mam wielki sentyment po dziś dzień, ale powrót do lektury sprzed lat okazał się maleńkim rozczarowaniem. Myślę, że tego typu książki powinno się pochłaniać, kiedy jest się dzieciakiem, bo dla dorosłego ten nachalny dydaktyzm może okazać się odrobinę zbyt drażniący. Warto jednak docenić to, jak mądra i wartościowa jest to książka, dlatego będę mówić o niej, jako o jednej najważniejszych książek swojego dzieciństwa i będę zachęcać innych, by odkrywali ją przed swoimi dziećmi.
Kiedy myślę
o swoim dzieciństwie, widzę dzikie dziecko wspinające się po drzewach, kąpiące
się w gigantycznych kałużach i biegające za piłką od rana do wieczora. Zarówno
wtedy, jak i w czasach, gdy byłam nastoletnim skejtem i szkolnym łobuzem,
raczej nikt nie przypuszczałby, że w domowym zaciszu pochłaniam książki tonami.
A wszystko to za sprawą moich rodziców, którzy zaszczepili we mnie miłość do
czytania.
Z tamtych
młodych lat pamiętam kilka książek, które były dla mnie ważne – Baśnie Andersena, które przyciągały bajecznymi ilustracjami, Chłopców z Placu Broni,
których czytałam od końca, bo mama powiedziała, że na końcu się płacze, Pippi
Pończoszankę, którą pragnęłam naśladować czy Tego obcego, do którego
dopisałam dalszy ciąg długi na kilkaset stron. Do dziś wspominam te literackie
spotkania z wielkim sentymentem, ale to jeszcze nie są książki, które
nazwałabym „książkami swojego dzieciństwa”.
Do świata
przygód Tomka Wilmowskiego wprowadzili mnie rodzice. Według rodzinnych legend
poznałam je kiedy byłam jeszcze w brzuchu mamy, ponieważ książki Szklarskiego
były czytane na głos w mojej „obecności”. Miałam jakieś sześć, może siedem lat,
kiedy postanowiłam, że sama przeczytam tę zachwalaną przez nich serię – i
przepadłam. W ten sposób pokochałam geografię, zaczęłam czytać książki
podróżnicze i przeglądać atlasy, zaczęłam też marzyć o dalekich podróżach i o
byciu panią Wilmowską.
Do „Przygód Tomka” mam wielki sentyment po dziś dzień, ale powrót do lektury sprzed lat okazał się maleńkim rozczarowaniem. Myślę, że tego typu książki powinno się pochłaniać, kiedy jest się dzieciakiem, bo dla dorosłego ten nachalny dydaktyzm może okazać się odrobinę zbyt drażniący. Warto jednak docenić to, jak mądra i wartościowa jest to książka, dlatego będę mówić o niej, jako o jednej najważniejszych książek swojego dzieciństwa i będę zachęcać innych, by odkrywali ją przed swoimi dziećmi.
Drugim
tytułem, który pokochałam jako dziecko i który wciąż jest żywy w mojej pamięci,
są Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren. Jedna z niewielu powieści, która
czytana po latach wciąż oczarowuje tak samo i która – jestem o tym przekonana –
będzie też jedną z najważniejszych lektur w życiu mojego dziecka.
Opowieść o
grupce dzieci mieszkających w malowniczym Bullerbyn pobudzała moją wyobraźnię,
odrywała od rzeczywistości, zachwycała i inspirowała. Pamiętam, że to za jej
sprawą zaczęłam przesyłać sobie listy na sznurku z mieszkającą po sąsiedzku
przyjaciółką. Pamiętam, że to dzięki niej wymyślałam tyle fajnych zabaw dla
dzieciaków z osiedla. Pamiętam, że dostarczała mi ona mnóstwa wzruszeń, emocji
i radości i że czytałam ją miliony, miliony razy.
Dzieci z
Bullerbyn nie zestarzały się ani trochę. Dzisiejsze dzieci również mają szansę
pokochać tę prostą, uroczą, sielską i magiczną historię o dzieciństwie, jakie
kocha się najbardziej. Wróciłam do niej po latach i wciąż jestem nią
zachwycona. To nie tylko „książka mojego dzieciństwa”, ale też „książka mojego
życia”. Bo gdyby nie ona, mogłabym nie odkryć, że czytanie książek może być tak
cudowną i niezapomnianą przygodą.
Klaudyna z Kreatywa.net
Komentarze
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi przemyśleniami na temat wpisu. Dziękuję za komentarz:)