Książka dzieciństwa - opowiada Magdalena Knedler

Książka dzieciństwa to cykl, w którym blogerzy oraz autorzy książek opowiadają o swoich lekturach z dzieciństwa. Wspominają, co czytali, co wywarło na nich największe wrażenie oraz co ich zainspirowało w przeczytanych książkach. Dzisiaj na blogu Rudym spojrzeniem opowie o swoich książkach dzieciństwa Magdalena Knedler, autorka Oceanu odrzuconych, Twarzy Grety Di Biase czy Dziewczyny z daleka


Właściwie nie pamiętam, od której konkretnie książki się zaczęło. W moim domu zawsze się czytało. To było tak oczywiste, jak mycie zębów i naczyń. Trzeba czytać i już. Jedno z najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa obejmuje właśnie wizyty w księgarni. Mama mnie tam prowadziła i najpierw – z pomocą księgarza – coś dla mnie wybierała, a później kazała mi decydować samej. I na pewno coś było po drodze, zanim dotarłyśmy do „Dzieci z Bullerbyn” i „Muminków”, ale nie pamiętam co. Natomiast „Dzieci...” i „Muminki” pamiętam doskonale. A już zwłaszcza „Muminki” wciągnęły mnie w swój świat absolutnie, nie byłam w stanie się oderwać, żyłam ich przygodami, chciałam należeć do tej powieściowej rzeczywistości – byłam wobec całej serii zupełnie bezkrytyczna. Nadal nie pozwalam nikomu powiedzieć złego słowa na „Muminki”, bo po prostu do mnie nie dociera, że komuś te książki mogą się nie podobać :)



Baśnie? Powinno je czytać każde dziecko. Rozwijają wyobraźnię, doskonale ukazują kruchą granicę między dobrem i złem, zawierają nienachalny morał. Mój egzemplarz „Baśni” Andersena jest cały sfatygowany od wielokrotnego czytania, a najbardziej lubiłam „Królową Śniegu”. Absolutnie mnie zachwycił motyw odłamka lodu, który tkwi w sercu i powoduje, że człowiek nie jest w stanie kochać. Genialne! Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że wielu jest na świecie ludzi z takimi odłamkami lodu w sercach i że to chyba właśnie największy dramat ludzkości. Jako cały zbiór jednak bardziej przypadły mi do gustu „Baśnie” braci Grimm. Może dlatego, że mniej były symboliczne, a bardziej dosłowne, bardziej surowe i szorstkie. Może dlatego, że przy ich lekturze miało się dreszczyk, czuło się niepokój i napięcie.





Dalej na pewno była Ania Shirley. Po „Ani z Zielonego Wzgórza” przeczytałam wszystkie kolejne tomy, aż przy „Rilli ze Złotego Brzegu” przyszło lekkie rozczarowanie. Albo to już nie było to, albo ja z tych książek wyrosłam. Bardzo natomiast spodobała mi się inna książka Lucy Moud Montgomery – „Dzban ciotki Becky” (alternatywny tytuł to „W pajęczynie życia”). Nieco gorzka, poważniejsza, taka doroślejsza. Dziwię się, że dopiero pod koniec podstawówki odkryłam „Małe kobietki” Louisy May Alcott – też zrobiła na mnie duże wrażenie.


Kolejna była Narnia. Jak ja uwielbiałam uciekać do Narnii... Przeczytałam wszystkie tomy „Kronik Narnii” kilkakrotnie, moją ulubioną częścią była „Podróż Wędrowca do świtu”. Nie mogłam wyjść z podziwu, że można było coś takiego wymyślić. I szukałam Narnii. W wielu starych szafach...

Z pewnością – przynajmniej przez pewien czas – byłabym fanką Enid Blyton. Przeczytałam z ciekawością „Tajemnicę pałacu w Rockingdown” i „Tajemnicę zielonych rękawiczek”, a także „Niezwykły rok bliźniaczek” – niestety niewiele jej książek przetłumaczono na język polski, moja zaś znajomość języka angielskiego była wówczas raczkująca. Nakręciłam się również niesamowicie na Frances Hodgson Burnett – szalenie mi się podobał „Tajemniczy ogród”. A jednak – żadna inna książka tej autorki nie przypadła mi do gustu.

Szósta i siódma klasa podstawówki to już fascynacja Joanną Chmielewską. Zakochałam się w jej powieściach po uszy, kiedy sięgnęłam po cykl dla młodzieży o Teresce i Okrętce, wstawałam czasem o piątej rano, by zdążyć przeczytać kilka rozdziałów przed wyjściem do szkoły, żyłam kompletnie w innym świecie, do tego stopnia, że... opuściłam się w nauce. A kiedy do Chmielewskiej doszła Agatha Christie, odrabianie lekcji i uczenie się na sprawdziany zupełnie przestało mnie interesować. Na dokładkę obejrzałam serial „Duma i uprzedzenie” z Colinem Firthem – kiedy emitowano go po raz pierwszy w Polsce, miałam dwanaście lat – i wsiąkłam w Jane Austen. Po niej przyszła literatura dziewiętnastego wieku, zwłaszcza angielska i francuska. W osiedlowej bibliotece dla dzieci i młodzieży usłyszałam, że nie zostało już nic, czego bym z tej działki nie przeczytała. A ja przyniosłam listę kolejnych tytułów. Bronte. Hardy. Wilde. Zola! Bibliotekarka patrzyła na mnie jak na kosmitkę.

W siódmej klasie miałam naprawdę kiepskie świadectwo... Najgorsze w dotychczasowej karierze ucznia, mnóstwo trój. Ale! Teraz uważam, że dobrze się stało. Bo w szkole się poprawiłam (skończyłam ósmą klasę z czerwonym paskiem i tak mi już zostało do końca liceum), a to właśnie chyba wtedy się zaczęło. Czytanie, pisanie. Pasja. Wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło, kim jestem, co lubię i w czym się najlepiej czuję. I zaczęłam być sobą.

Fot. Dariusz Kobucki

Magdalena Knedler


Komentarze

Popularne posty

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwuj mnie na Instagramie