Książka dzieciństwa - Opowieści z Narnii
Książka dzieciństwa to cykl wpisów gościnnych, do którego zaprosiłam innych blogerów. Być może część z nich znacie, być może to będzie okazja, aby poznać nowe, interesujące blogi.Dzisiaj o swojej lekturze z dzieciństwa opowie Piotr z bloga Literatura sautée. Zapraszam!
Kiedy Marta zapytała mnie o ulubioną książkę dzieciństwa,
odpowiedź znalazłem mniej więcej w 5 sekund. Narnia. Z wielu powodów - bo to ładne historie, bo Lewis był
genialnym opowiadaczem baśni, bo kojarzy mi się ze świętami, bo mój własny
egzemplarz całości (w 2 tomach, ten ze zdjęcia) kosztował mnie okropnie wiele -
musiałem wyleczyć zęby i wyrwać jednego mleczaka pod aparat ortodontyczny. Sami
rozumiecie, że to same intensywne emocje.
Ale to również ważna książka w moim dorosłym, rodzicielskim
życiu, bo przeczytałem całość, wszystkie siedem książeczek, mojemu synowi na
dobranoc. Zajęło nam to z półtora roku. I nie powiem, czasami nam ciarki po
grzbietach przeszły. Zwłaszcza w ostatniej, apokaliptycznej Ostatniej bitwie, gdzie przez przejście
między światami wkrada się coś na kształt Bestii, straszliwy Tasz.
No właśnie - C.S. Lewis wymyślając swoje baśnie dla dzieci i
dorosłych mocno inspirował się Biblią. Prywatnie był dość mocno konserwatywny i
to widać wyraźnie przy dorosłej, krytycznej lekturze Narni. Narrator po prostu okropnie moralizuje. Ale przy okazji,
opierając swoją baśń o strukturę narracji nowotestamentowej, tworzy małe
literackie arcydzieło. W pierwszej części - Lwie,
Czarownicy i Starej Szafie składa w mesjanistycznej ofierze Aslana. Ale Lew
się odradza i w ten sposób odczarowuje całe zło. Do czasu, gdy Narnia się
zdegeneruje i nie zaufa fałszywemu Mesjaszowi. I wtedy nadchodzi czas na
starcie Dobra i Zła na polach Armageddonu. Brzmi znajomo?
Mogę sobie narzekać na moralizatorstwo Lewisa, ale ta
konstrukcja jest po prostu kapitalna. Zwłaszcza, że po drodze mamy wariację na
temat Genezis (w Siostrzeńcu Czarodzieja)
wraz z jej rewersem - rozpadem zdegenerowanego świata. A wszystko to w
fantastycznym połączeniu z historią o rzeczywistościach równoległych. Gdy
czytałem to po raz pierwszy (miałem jakieś 6-7 lat), byłem oczarowany. Ponowna
lektura po prawie 30 latach też dała mi sporo przyjemności.
Po Narni przyszedł
czas na Tolkiena, o którym pewnie opowiem innym razem. A po Tolkienie właściwie
przestałem czytać baśnie, także te z kręgu fantasy. Próbowałem z kilkoma
tytułami w dzieciństwie, później w szkole średniej, na studiach, po studiach -
i nic. Przestało działać. Jakbym naładował baterie, wyczerpał swój głód baśni i
przeszedł gdzieś indziej. Może szkoda, bo wiem, że fani fantasy z reguły dobrze
się przy tych historiach bawią, ale naprawdę nic na to nie poradzę.
Za to królowa Jadis opuszczająca rozpadający się świat
została we mnie na zawsze. Tak samo jak fatalista Błotosmętek na moczarach. I
straszny, apokaliptyczny Tasz. I ta noc, co spada na Narnię pod koniec Ostatniej Bitwy.
Pamiętacie? To wiecie, o co chodzi. Zapomnieliście? To może
czas wrócić do Narni, nakarmić wewnętrzne dziecko. Bo czemu by nie?
Komentarze
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi przemyśleniami na temat wpisu. Dziękuję za komentarz:)