Marzenia są po to, aby je spełniać.
Marzenia są po to, aby je spełniać, nawet jeśli ich realizacja jest możliwa dopiero po 20 latach.
Dzisiejszy wpis będzie zupełnie inny niż te, które czytaliście do tej pory na blogu, bo trochę ciężko mi się powstrzymać od jego napisania. W niedzielę, 27 lipca 2014, spełniło się moje nastoletnie marzenie: byłam na koncercie Backstreet Boys. Pamiętacie ich jeszcze? Tak, oni dalej ze sobą graja. Ba! Przez 21 lat istnienia zespołu mieli zaledwie kilkuletnią przerwę. Szok, co?
Moje zaskoczenie też było spore, kiedy trzy lata temu, kupując bilety na Pearl Jam w Berlinie, na stronie, gdzie dokonywałam transakcji zobaczyłam zapowiedź koncertu Backstreet Boys. Zażartowałam do męża, że jako fanka, może powinnam się wybrać też i na to wydarzenia. Ale wiadomo, kasa, odległość - a i miłość moja do nich dawno wygasła. Odpuściłam i zapomniałam.
Na początku tego roku dotarła do mnie wiadomość, że zespół będzie grać w Polsce. Warszawa. Daleko, a i Gałganek wtedy był malutki, więc stwierdziłam, że nie warto. Dwa miesięce temu okazało się, że tak się chłopakom w naszym kraju spodobało, że postanowili wrócić i zagrają w Ergo Arenie w Sopocie.
Mąż podchwycił moje żarty o przeznaczeniu (przecież bliżej już przyjechać nie mogli) i razem z moimi rodzicami zakupili bilet na koncert BSB. Był to wczesny prezent imieninowy, a jako że dzisiaj właśnie te imieniny obchodzę, to i wpis na ten temat właśnie teraz.
Zastanawiam się, ile z was będzie mocno zaskoczona tym wpisem. Bo przecież, to trochę wstyd, w moim wieku wybierać się na koncert popowego boysbandu popularnego w latach dziewięćdziesiątych. Poza tym, to czego słucham obecnie, bardzo mocno odbiega od rytmów piosenek Quit playing games with my heart czy Everybody. Ale co tam.
Otrzymany od męża bilet odebrałam jako formę żartu i z takim też nastawieniem pojechałam na koncert. W końcu Backstreet Boys to obecnie panowie dobrze po trzydziestce (sprawdziłam, najmłodszy Nick ma 33 lata, a najstarszy w zespole Kevin ma 43). Nie byłam zaskoczona, kiedy na hali okazało się, że średnia wieku fanek odpowiada moim krzyżykom i kreskom w dowodzie. Wokół tematem rozmów były sprawy firmowe, małe dzieci, które zostały w domach i oczywiście, jak będzie wyglądać show.
To ostatnie pytanie mnie również mocno nurtowało. Co zagrają? Jak to będzie wyglądać? Czy będą tańczyć według układów, jak to było kiedyś? Co do samego śpiewania, to za dużych oczekiwań nie miałam. Śpiewać na żywo pewnie za dobrze nie potrafią i będzie playback. Nawet sobie nie przypomniałam repertuaru, bo nie miałam kiedy. Generalnie moje nastawienie wyglądało tak: Będzie zabawnie, śmiesznie. Przecież tego koncertu poważnie potraktować nie można.
Światła zgasły, scena, przypominająca teatralną, pusta. Nadeszła godzina 20. i jednocześnie godzina prawdy. Rozległa się muzyka, chłopaki wyskoczyli na scenę i zaczęli śpiewać jeden ze swoich przebojów. Moje pierwsze wrażenia? Zaczęłam się śmiać, bo oto mając tyle lat ile mam, jestem na koncercie boysbandu, o czym marzyłam jakieś piętnaście, dwadzieścia lat temu. Oni też o tyle lat starsi. Wydało mi się to wszystko trochę absurdalne.
Liczyłam, że po pierwszej piosence przywitają się i będą grać dalej. Myliłam się i poczułam rozczarowanie, a jednocześnie potwierdzenie, że powinnam nadal traktować moją obecność na Ergo i cały koncert jako żart. Chłopaki przywitali się po trzeciej piosence, a potem zagrali Incomplete, przy której aż mnie ciary przeszły.
Od tego momentu było coraz lepiej i lepiej. Backstreet Boys doskonale zdają sobie sprawę z upływu czasu, nie udają młodszych i mają dystans do siebie. Potrafią być bardzo zabawni i widać, że świetnie się ze sobą i publicznością bawią. Oprócz starych przebojów, wykonali kilka kawałków z nowej pływy In the world like this, które zadziwiająco wpadły mi w ucho. Śpiewają na żywo całkiem nieźle, wbrew temu, co myślałam. Były układy choreograficzne, które wyglądały dość zabawnie, ale to przecież wpisane jest w boysband. Scena minimalistyczna, czarna, bez żadnych ozdób, po dwóch stronach ciemne zasłony imitujące kurtyny. Panowie zaskoczyli instrumentalnym wykonaniem kilku piosenek. Stworzyli genialną atmosferę.
Spędziłam niesamowite dwie godziny. Bawiłam się rewelacyjnie i dostałam taki zastrzyk energii, że aż słów brakuje, aby to opisać. Mąż ma mnie już dość, bo chodzę i mówię, jak to było super i jak bardzo trafiony był to prezent.
Ten koncert tylko potwierdza fakt, że warto dążyć do spełniania swoich marzeń, nawet tych nastoletnich i odległych. To daje tyle radości i satysfakcji, że człowiek od razu dostaje dodatkowych sił do walki z codziennymi przeciwnościami. A marzenia nigdy się nie skończą, bo na miejsce tego zrealizowanego, już wskakuje kilka nowych.
A jakie jest wasze najciekawsze, najbardziej zaskakujące marzenie, które udało się zrealizować? Albo które czeka na swój czas?
Dzisiejszy wpis będzie zupełnie inny niż te, które czytaliście do tej pory na blogu, bo trochę ciężko mi się powstrzymać od jego napisania. W niedzielę, 27 lipca 2014, spełniło się moje nastoletnie marzenie: byłam na koncercie Backstreet Boys. Pamiętacie ich jeszcze? Tak, oni dalej ze sobą graja. Ba! Przez 21 lat istnienia zespołu mieli zaledwie kilkuletnią przerwę. Szok, co?
Autor: Marzena Mielewczyk |
Moje zaskoczenie też było spore, kiedy trzy lata temu, kupując bilety na Pearl Jam w Berlinie, na stronie, gdzie dokonywałam transakcji zobaczyłam zapowiedź koncertu Backstreet Boys. Zażartowałam do męża, że jako fanka, może powinnam się wybrać też i na to wydarzenia. Ale wiadomo, kasa, odległość - a i miłość moja do nich dawno wygasła. Odpuściłam i zapomniałam.
Na początku tego roku dotarła do mnie wiadomość, że zespół będzie grać w Polsce. Warszawa. Daleko, a i Gałganek wtedy był malutki, więc stwierdziłam, że nie warto. Dwa miesięce temu okazało się, że tak się chłopakom w naszym kraju spodobało, że postanowili wrócić i zagrają w Ergo Arenie w Sopocie.
Mąż podchwycił moje żarty o przeznaczeniu (przecież bliżej już przyjechać nie mogli) i razem z moimi rodzicami zakupili bilet na koncert BSB. Był to wczesny prezent imieninowy, a jako że dzisiaj właśnie te imieniny obchodzę, to i wpis na ten temat właśnie teraz.
Zastanawiam się, ile z was będzie mocno zaskoczona tym wpisem. Bo przecież, to trochę wstyd, w moim wieku wybierać się na koncert popowego boysbandu popularnego w latach dziewięćdziesiątych. Poza tym, to czego słucham obecnie, bardzo mocno odbiega od rytmów piosenek Quit playing games with my heart czy Everybody. Ale co tam.
Otrzymany od męża bilet odebrałam jako formę żartu i z takim też nastawieniem pojechałam na koncert. W końcu Backstreet Boys to obecnie panowie dobrze po trzydziestce (sprawdziłam, najmłodszy Nick ma 33 lata, a najstarszy w zespole Kevin ma 43). Nie byłam zaskoczona, kiedy na hali okazało się, że średnia wieku fanek odpowiada moim krzyżykom i kreskom w dowodzie. Wokół tematem rozmów były sprawy firmowe, małe dzieci, które zostały w domach i oczywiście, jak będzie wyglądać show.
To ostatnie pytanie mnie również mocno nurtowało. Co zagrają? Jak to będzie wyglądać? Czy będą tańczyć według układów, jak to było kiedyś? Co do samego śpiewania, to za dużych oczekiwań nie miałam. Śpiewać na żywo pewnie za dobrze nie potrafią i będzie playback. Nawet sobie nie przypomniałam repertuaru, bo nie miałam kiedy. Generalnie moje nastawienie wyglądało tak: Będzie zabawnie, śmiesznie. Przecież tego koncertu poważnie potraktować nie można.
Światła zgasły, scena, przypominająca teatralną, pusta. Nadeszła godzina 20. i jednocześnie godzina prawdy. Rozległa się muzyka, chłopaki wyskoczyli na scenę i zaczęli śpiewać jeden ze swoich przebojów. Moje pierwsze wrażenia? Zaczęłam się śmiać, bo oto mając tyle lat ile mam, jestem na koncercie boysbandu, o czym marzyłam jakieś piętnaście, dwadzieścia lat temu. Oni też o tyle lat starsi. Wydało mi się to wszystko trochę absurdalne.
Liczyłam, że po pierwszej piosence przywitają się i będą grać dalej. Myliłam się i poczułam rozczarowanie, a jednocześnie potwierdzenie, że powinnam nadal traktować moją obecność na Ergo i cały koncert jako żart. Chłopaki przywitali się po trzeciej piosence, a potem zagrali Incomplete, przy której aż mnie ciary przeszły.
Od tego momentu było coraz lepiej i lepiej. Backstreet Boys doskonale zdają sobie sprawę z upływu czasu, nie udają młodszych i mają dystans do siebie. Potrafią być bardzo zabawni i widać, że świetnie się ze sobą i publicznością bawią. Oprócz starych przebojów, wykonali kilka kawałków z nowej pływy In the world like this, które zadziwiająco wpadły mi w ucho. Śpiewają na żywo całkiem nieźle, wbrew temu, co myślałam. Były układy choreograficzne, które wyglądały dość zabawnie, ale to przecież wpisane jest w boysband. Scena minimalistyczna, czarna, bez żadnych ozdób, po dwóch stronach ciemne zasłony imitujące kurtyny. Panowie zaskoczyli instrumentalnym wykonaniem kilku piosenek. Stworzyli genialną atmosferę.
Spędziłam niesamowite dwie godziny. Bawiłam się rewelacyjnie i dostałam taki zastrzyk energii, że aż słów brakuje, aby to opisać. Mąż ma mnie już dość, bo chodzę i mówię, jak to było super i jak bardzo trafiony był to prezent.
Ten koncert tylko potwierdza fakt, że warto dążyć do spełniania swoich marzeń, nawet tych nastoletnich i odległych. To daje tyle radości i satysfakcji, że człowiek od razu dostaje dodatkowych sił do walki z codziennymi przeciwnościami. A marzenia nigdy się nie skończą, bo na miejsce tego zrealizowanego, już wskakuje kilka nowych.
A jakie jest wasze najciekawsze, najbardziej zaskakujące marzenie, które udało się zrealizować? Albo które czeka na swój czas?
Komentarze
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi przemyśleniami na temat wpisu. Dziękuję za komentarz:)