Mały książę - Książka dzieciństwa
Książka dzieciństwa to cykl wpisów gościnnych, do którego zaprosiłam innych blogerów. Być może część z nich znacie, być może to będzie okazja, aby poznać nowe, interesujące blogi.Dzisiaj o swojej lekturze z dzieciństwa opowie Monika z Konfabula.pl Zapraszam!
Jako dziecko bardzo szybko nauczyłam się czytać. Idąc do
zerówki, a miałam wtedy 5 lat, doskonale radziłam sobie ze składaniem wyrazów i
zdań. Jednak nie wpłynęło to na miłość do pierwszych lektur szkolnych. Tak
naprawdę nie pamiętam nic sprzed mojej znienawidzonej i nad wyraz opasłej jak
dla kilkulatka książki „Dzieci z Bullerbyn”. Nie pamiętam z niej nic – poza
stękaniem przy każdej przeczytanej stronie. Pochłoniecie jej zajęło mi chyba
pół roku.
Ale powoli moja natura czytelnicza zaczęła ewoluować i tak w
moim życiu młodzieńczym mogę spokojnie wyróżnić kilka faz:
1.
faza baśniowa
Tu prym wiodły bajki braci Grimm, Andersena (ach, te rysunki
Szancera!), Puszkina. Kilkanaście razy pochłonęłam zbór bajek pt. „Bajarka
opowiada” Niklewiczowej i „Baśnie polskie” Wójcickiego. Miło wspominam także
piękne także wizualnie wydanie „Baśnie z dalekich mórz i oceanów”. Do dziś
czytam wszelkie baśnie i bajki, których jeszcze nie znam, szczególnie własnym
dzieciom.
2.
faza mitologiczno-biblijna
„Biblię w obrazkach dla najmłodszych” czytywała mi mama od
kiedy pamiętam. Kiedy zaczęłam czytać już sama jednym tchem pochłonęłam serię
książek „Wierni przyjaciele”. A że niedaleko ulubionych mi bajek leżą mity –
szczególnie te greckie i rzymskie, także one bardzo mi się spodobały.
3.
faza zoologiczna
Kiedy znudziły mi się krótkie formy sięgnęłam po nowelki i powieści.
Najlepiej wspominam „Naszą szkapę” Konopnickiej i „Anielkę” Prusa. Wszystko to
przez zwierzęta. Płakałam nad koniem z pokładu Idy, dopingowałam Karuskowi,
który szukał do śmierci swojej pani. Ach, nadal widzę te oczy w nią
wpatrzone...
4.
faza emocjonalna
Od tego czasu zaczęłam zaczytywać się w cudzym cierpieniu.
Nie dla mnie były nastoletnie książki Montgomery czy Musierowicz. Nie lubiłam
ich lekkiego tonu. Wolałam smutnawe i dobroduszne „Słoneczko” Buyno-Arctowej
czy „Tajemniczy ogród” Burnetta.
5.
faza przygodowa
Tak jak otwarcie ogrodu w „Tajemniczym ogrodzie” otworzyło
drzwi do innego swiata dla dwójki młodych bohaterów, tak także we mnie coś
otworzyło: zapragnęłam tajemnicy, przygody. Dzięki temu pokochałam „Tajemniczą
wyspę” Verne czy „Robinsona Crusoe” Defoe. Po lekturze ostatniego zamarzyłam,
by umieć np. pleść koszyki czy strzelać z łuku, bo może kiedyś będzie to dla
mnie przydatne. Gdybym była dziś dzieckiem pewnie bym oglądała kanały o
bushcrafcie na YT.
Połączeniem wszystkich tych faz była dla mnie książka „Mały
książę” Antoine'a de Saint-Exupéry'ego. Najlepsza z najlepszych: krótka,
treściwa, przygodowa, baśniowa, ze zwierzętami, emocjonalna. Przeczytałam ją
kilka razy, za każdym odkrywając coś nowego. To niesamowicie urocza powieść o
małym chłopcu, który wyrusza w podróż w celu znalezienia przyjaciela. Znajduje
dorosłego, który zawsze chciał być rozumiany przez dorosłych, a kiedy dorósł,
to najlepszym jego kompanem okazał się przybysz z innej planety, przypominający
małego chłopca. Nie na darmo uznaje się ją za klasyk literatury światowej.
Monika z Konfabula
Komentarze
Prześlij komentarz
Podziel się swoimi przemyśleniami na temat wpisu. Dziękuję za komentarz:)